Natalia Romik: Architektura nie czeka na zmiany, ona się po prostu rujnuje [WYWIAD]
O (po)-żydowskiej architekturze w małych miastach Polski i o efemeryczności w projektowaniu z Natalią Romik rozmawia Anna Ostrowska.
Podczas zeszłorocznego Biennale w Wenecji głośno było o wystawie „Case Auschwitz”. Van Petl pokazał na niej, że już sama analiza architektoniczna obozu jest wystarczającym dowodem na istnienie zbrodni (do dziś zdarzają się osoby kwestionujące Holokaust). Czy w Twoim wypadku architektura jest metodą badawczą, czy tematem prowadzonych badań?
Myślę, że jedno i drugie. Architektura nomadyczna (inaczej mobilna), którą zajmuję się od wielu lat, lecz także projektowanie wnętrz i wystaw muzealnych są zarówno narzędziem mierzenia postaw społecznych, analizą przestrzeni, jak i świadkiem pamięci. W architekturze wszystko odbija się jak w soczewce. W tym nastroje polityczne.
W swoich badań skupiasz się na małych miasteczkach, dlaczego?
Dokładnie temat mojego doktoratu brzmi: "(Po)-żydowska architektura niepamięci w dawnych sztetlach". Temat małych miast jest przeważnie pomijany, niezauważany. Ostatnia duża konferencja i publikacja wydana przez PAN odbyła się w 2006 roku. Od tego czasu małe miasta są cały czas zbyt mało atrakcyjne, żeby były badane przez architektów i designerów, stąd mój doktorat na Bartlett School of Architecture. Niestety, interdyscyplinarne stypendia dla młodych naukowców, którzy chcą prowadzić badania na styku kilku dyscyplin, nie są w Polsce najlepiej dostępne. Dlatego chociażby program badawczy GEOP (więcej na: http://www.polin.pl/pl/geop) mocno wybiega poza dotychczasowe standardy, gdzie naukowcy z różnych stron świata i profesji wspierają studentów w ich zmaganiach.
Co umożliwia włączenie architektury w proces badawczy?
W moich badaniach pokazuję wielką biedę, dysproporcje między małymi a dużymi miastami, zanik pamięci o dawnych funkcjach budynków. Pokazuję również wykluczenie dawnej, żydowskiej architektury, brak regulacji związanych z restytucją mienia i przejmowaniem byłych żydowskich budynków.
Co sprawia, że architektura pożydowska jest pomijana? Może ta sytuacja wiąże się z lękiem, że te budynki nie są do końca nasze, mają niepewny status własnościowy? Podobnie, jak było z osadnictwem na ziemiach zachodnich. Mieszkańcy zajmujący nieswoje gospodarstwa żyli w ciągłym lęku, że ktoś im te domy odbierze, żyli w poczuciu niekończącej się tymczasowości.
Zgadzam się, ale do tego dochodzi jeszcze pogłębiający się współcześnie antysemityzm. Wówczas ta architektura staje się tematem tabu, wokół którego urasta lawina niejasności, często podsycana strachem. Z moich badań wynika, że architektura pożydowska przeznaczana na cele kulturalne, na przykład domy kultury, biblioteki, jest najbardziej aprobowana przez mieszkańców. Przykładem jest chociażby biblioteka w Józefowie Biłgorajskim, synagoga w Szczebrzeszynie przekształcona w dobrze funkcjonujący dom kultury, czy też nasz (SENNA Kolektyw) projekt adaptacji żydowskiego domu przedpogrzebowego na Dom Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach. Zupełnie inaczej wygląda to w Kraśniku (synagoga będąca pod opieką Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego) czy Bychawie, gdzie XIX-wieczna synagoga jest w rękach prywatnych. I jak wygląda? Niestety, na razie niszczeje...
A jakie są negatywne przykłady przejmowania pożydowskiego mienia?
Wedle prawa rabinicznego w dawnej synagodze może być wszystko oprócz ubojni i domu publicznego. Nie ma żadnych obostrzeń. Nie jest problemem to, że w synagodze organizuje się sklep – jak na przykład w Inowłodzu w województwie łódzkim. Prywatni właściciele, którzy kupują synagogi, są bardzo często pozostawieni samym sobie. Problem ten dotyczy chociażby ochrony przedwojennych polichromii, detali, elementów konstrukcyjnych czy płaskorzeźb. Architektura nie czeka na zmiany, ona po prostu się rujnuje.
Czy architektura żydowska jest w dalszym ciągu rozpoznawalna?
Oczywiście najpierw trzeba odpowiedzieć na pytanie, czym jest żydowska architektura i czy możemy mówić, że takowa w ogóle istnieje. Myślę, że miejsca takie jak mykwy – rytualne łaźnie, synagogi, chedery można uznać za dawną żydowską architekturę. Natomiast na przykład dawne żydowskie sale gimnastyczne, sierocińce i kluby polityczne to architektura świecka, która miała „żydowskiego ducha”. W niektórych budynkach na odrzwiach do dziś znajdziemy ślady po mezuzach. To takie małe pudełeczka, w których wnętrzu znajduje się fragment Tory. Są umieszczane na zewnętrznych framugach drzwi.
Dlaczego Nomadyczne Archiwum Sztetla ma lustrzaną powierzchnię?
Projekty takie jak Nomadyczne Archiwum Sztetla, JAD, czy kopenhaska sauna, którą stworzyliśmy do negocjacji społecznych z Sebastianem Kucharukiem z SENNA Kolektyw, skłaniają do refleksji nad tym, co dzieje się w sferze lokalnej. Wydaje mi się, że gdybym przyjechała do miasteczka z czerwonym archiwum lub z czarnym, to reakcje miejscowej społeczności byłby zupełnie inne. Lustro to dosłowny symbol refleksji. Efekt niewidzialności i przenikania wygładzał nasze rozmowy, mimo tego że wnętrze archiwum niosło ze sobą niełatwy przekaz. W środku mówiliśmy również o pogromach w latach 20. czy 30., które wydarzyły się w odwiedzanych przez nas miasteczkach.
A jak wyglądała sprawa z przemieszczaniem się lustrzanym pojazdem? W końcu to Nomadyczne Archwium Sztetla.
Było to trudne, bo czasami na drodze byłyśmy niewidzialne. Na szczęście cała podróż odbyła się bez incydentów.
W lustrzanych ścianach mobilnego sztetla przeglądały się odwiedzane przez was miasta. Później mieszkańcy konfrontowali się z historią, którą przywiozłyście ze sobą. Co dokładnie można było zobaczyć we wnętrzu archiwum?
We wnętrzu można było przeczytać wspomnienia mieszkańców, zobaczyć ryciny i fotografie. Zależało nam na „uwolnieniu” zasobów ze zbiorów archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Państwowej Akademii Nauk i lubelskiej Bramy Grodzkiej. Dużym zainteresowaniem cieszyły się stare mapy pochodzące z ksiąg pamięci „Yizkor Book”, stworzone przez ocalałych z Holokaustu żydowskich mieszkańców miasteczek. Ludzie oglądali je chętnie, bo mogli na nich znaleźć chociażby własne domy. We wnętrzu Archiwum mieliśmy też bibliotekę, bogaty program filmowy, dlatego skontrastowanie wnętrza, w którym dużo się działo z lustrami, stanowiło dobrą wizualną przeciwwagę.
Jak reagowali mieszkańcy, gdy znajdowali na mapie swój dom i okazywało się, że tam kiedyś mieszkała żydowska rodzina?
Często najstarsi mieszkańcy ich osobiście znali, pokolenie młodsze mieszka w ich domach. Czasem okazywało się, że dana żydowska rodzina została zamordowana w czasie pogromów. Tutaj dotykamy problemu, który poruszył m.in. Mirosław Tryczyk w „Miastach śmierci”. O tych wydarzeniach również rozmawialiśmy, nikt nie uciekał od historii. Tym bardziej, że te opowieści znane są zazwyczaj tylko przez starsze pokolenie. Młodzież, szczególnie gimnazjalna, nawet nie zdaje sobie sprawy, że mieszka w miasteczku, w którym przed wojną 50 – 70 procent ludności stanowili Żydzi.
Lubisz operować w swoich projektach szkłem, przenikaniem. Podobnie było w przypadku projektu „Szklanej Bimy”.
Ten projekt w 2008 (realizowany przez pracownię Nizio Design International) rozpoczął moją fascynację efemerycznymi materiałami, takimi jak szkło i lustra. Mimo że znalazłam w Państwowej Akademii Nauk dwie piękne fotografie przedwojennej bimy, to uznałam, że odbudowanie jej w takim samym kształcie jak przed wojną będzie nieetyczne. Bima nie została zachowana, nie przetrwała wojny, a w społeczności, w której nie ma dziś Żydów, trudno ją dokładnie odbudowywać. Dla mnie ta bima jest pomnikiem pamięci o pokoleniach mieszkańców Chmielnika (w tym syjonistów i bundowców), którzy byli gospodarzami bardzo zróżnicowanej społeczności. Dzisiaj funkcjonuje bardziej jak symbol – znak opowiadający o żydowskiej historii miasteczka. Istotnym jest, iż dawna synagoga pełni dziś funkcje edukacyjno-muzealne jako Ośrodek Edukacyjno-Muzealny „Świętokrzyski Sztetl”, który rok temu był nominowany do Nagrody POLIN.
To szkło w pewnym sensie ukazuje interwencję w przestrzeń, która została odtworzona współcześnie, a jednocześnie nawiązuje do pamięci bimy stojącej w tym miejscu przed wojną.
Dokładnie tak, forma bimy pozostaje taka sama, ale to właśnie szkło wskazuje na jej rekonstrukcję.
Zatrzymajmy się dłużej przy materiale, którego lubisz używać w projektowaniu – lustrze. Lustrzana piramida stanęła również w Kopenhadze. Po co?
Zbudowana przez nas przestrzeń miała służyć do konsultacji społecznych dotyczących rozwoju dzielnicy. W miejscu, gdzie stanęła lustrzana „Łaźnia potów”, powstaje dziś między innymi wieżowiec według projektu Rema Koolhasa. Wiele osób nie zgadzało się z lokalizacją wieżowca w tym miejscu. Wraz z Sebastianem Kucharukiem z naszej grupy projektowej SENNA Kolektyw pomyśleliśmy, że stworzymy miejsce, w którym ludzie bez względu na to, czy są urzędnikami, mieszkańcami, pracownikami pobliskiego muzeum będą mogli porozmawiać w saunie o problemie miejsca. To był eksperyment. Znowu wykorzystaliśmy lustrzaną powierzchnię z zewnątrz. Nie wiem, czy taki model konsultacji społecznych sprawdziłby się w Polsce, na warszawskiej Pradze, gdzie mieszkam. Może rzeczywiście trzeba niedługo zaprojektować saunę do konsultacji (śmiech).
Jaki efekt przyniosły te konsultacje? Jak wpłynęły na to miejsce?
Cały czas wpływają, tego oczywiście nie załatwia się od razu. Społeczność lokalna próbuje negocjować budowę wieżowca. Chodziło o to, czy fundacje będą miały tam miejsce, jak będzie wyglądać przestrzeń wspólna wokół budynku.
Czyli zagospodarowanie działki, na której miał stanąć wieżowiec, podlegało w pewnym stopniu negocjacji?
Tak.
A gdy konsultacje zawodzą, pojawia się Rumb.
To projekt, który pokazuje, jak można być niezależnym w mieście bez żadnego pozwolenia, jak można dryfować, spotykać się i na przykład organizować protesty.
Na czym dokładnie polega, jak jest skonstruowany Rumb?
W rzeczywistości jest miarą kątową, służącą do określania miejsc na widnokręgu. W moim i Ewy Rudnickiej projekcie to połączenie ośmiu rowerów. Każdy z nich ma oddzielny kubik, w jednym znajduje się oświetlenie, w drugim mała, polowa kuchnia, w trzecim miejsce na siedziska itd. Kiedy ustawimy rowery w okręgu, możemy zbudować wspólny namiot. Po raz pierwszy Rumb był wykorzystywany w Krakowie podczas festiwalu Artboom, kuratorowany przez Kubę Szredera i Stacha Rukszę. I wtedy mogliśmy go testować. Obecnie znajduje się w CSW Kronika w Bytomiu, czasem jest wypożyczany na pikniki wegetariańskie lub na spotkania feministyczne. Myślę, że warto swoją pracę oddać i zobaczyć, jak zachowuje się w przestrzeni i w użyciu. Uważam, że przywłaszczenie architektury jest etycznie niebezpieczne dla samego architekta czy designera.
Rumb to trochę takie budowanie przestrzeni do protestów, rusztowanie dla buntu.
Dokładnie. Musimy się w dzisiejszych czasach buntować.
Na koniec, proszę, powiedz kilka słów na temat projektu wystawy, nad którą obecnie pracujesz.
Wystawa „Obcy w domu. Wokół Marca ‘68”, kuratorowana przeze mnie i Justynę Koszarską–Szulc z Działu Wystaw Muzeum POLIN (projekt architektoniczny SENNA Kolektyw), zapowiada się wyjątkowo, bo choć opowiada o wydarzeniach i następstwach Marca '68, odnosić się będzie do teraźniejszości. Trzeba sobie zdać sprawę, że Marzec '68 to nie tylko wystąpienia studenckie przed bramą UW czy przed bramami innych uniwersytetów w Polsce. To również problem „obcego” w naszym kraju. Jak widać, nieustający… Refleksja o Marcu ’68 będzie opowiedziana również przez architekturę Dworca Gdańskiego. Chcemy nawiązać do problematyki powojennego modernizmu, który znika na naszych oczach. Wystarczy wspomnieć choćby o tym, co się dzieje z Emilką, Supersamem i z całą Ścianą Wschodnią. Trzeba pamiętać, że ostatnie chwile dworca Gdańskiego również nadchodzą, a ta wystawa w sposób eksperymentalny potraktuje jego bryłę. Spróbujemy ją „alegorycznie” przenieść na samą wystawę.
Domyślam się, że Dworzec Gdański znajdzie się na wystawie nie bez przyczyny, to właśnie stamtąd wyjeżdżali Żydzi w 1968 roku.
Tak, to było symboliczne miejsce pożegnań. Trzeba pamiętać, że Dworzec Warszawa Gdańska projektu inż. Stanisława Kallera trochę inaczej wyglądał przed pożarem w 1987 roku. W latach 60. był jednym z piękniejszych dworców w Europie – o eksperymentalnej formie, z oryginalną okładziną kamienną. Z tej bryły została w zasadzie jedna pierzeja od strony peronów. Więcej na temat wystawy zdradzić nie mogę, poza tym cały czas nad nią pracujemy. Wernisaż odbędzie się w Muzeum POLIN w 50-rocznicę wydarzeń, czyli w marcu 2018 roku.
Do 24 marca można obejrzeć wystawę "Nomadyczne Archiwum Sztetla - notatki z podróży >>>
Zobacz również film przedstawiający badania (po)-żydowskiej architektury prowadzone przez Natalię Romik w Częstochowie. Wideo powstało w ramach festiwalu Arteria:
Natalia Romik biogram
Natalia Romik - architektka praktyk, designerka, artystka, doktorantka na UCL Bartlett Shool of Architecture w Londynie. Jej główne pole działań artystycznych i naukowych to styk sztuki i architektury, pożydowska architektura pamięci, działania ulotne i efemeryczne, które zrealizowała m.in. podczas performance „Star dust” w ramach festiwalu „The Knot” w Warszawie i Berlinie, performance "Predator", RUMB, performance “What make you Horny and Itchy in Architecture?”- festiwal Ctitical Practis “Parade”, „Archiwum Sztetla czy „Dream Catcher- mobilna sauna” Roskilde Festival. Stypendystka programów naukowych, m.in. London Arts and Humanities Partnership, Stypendium Ministra Kultury 2012 na projekt „Żydowska architektura (nie)pamięci na Śląsku”. Współautorka prac video-art np. „Tego tu nie ma”, o pomniku Bohaterów Getta, czy „Synagogi Zamiana”. W ramach Nizio Design (od 2007 do 2014), konsultantka m.in. designu ekspozycji stałej nad Galerią XIX w Muzeum Historii Żydów Polskich, współautorka rewitalizacji XVIII-wiecznej synagogi w Chmielniku, oraz projektu laboratoriów Zoom Natury w Janowie Lubelskim. Członkini architektonicznego SENNA Kolektyw (wraz z Piotrem Jakoweńko, Sebastianem Kucharukiem i Agatą Korbą), tworzącego m.in. design ekspozycji Muzeum Żydów Górnośląskich w Gliwicach, czy pawilon ekspozycyjny na cmentarzu żydowskim w Warszawie.
Natalia Romik jest również stypendystką programu badawczego GEOP (Global Education Outreach Program) w Muzeum POLIN. Jej ostatni projekt „Nomadyczne Archiwum Sztetla”, będące mobilnym lustrzanym archiwum i czytelnią, stał się również szeroko komentowaną wystawą na temat architektury małych polskich miasteczek. Podczas czteromiesięcznego pobytu badawczego w Muzeum POLIN Natalia Romik pracowała nad swoim projektem doktorskim "Pożydowska architektura pamięci w dawnych wschodnioeuropejskich sztetlach". Prowadziła analizę architektury miasteczek żydowskich, starając się wypełnić lukę w publicznej pamięci polskich społeczności lokalnych o żydowskiej spuściźnie. Jej projekt badawczy przyczyni się do rozwoju „Nomadycznego Archiwum Sztetl”, wykorzystującego nowe metody projektowania architektonicznego.
Skomentuj:
Natalia Romik: Architektura nie czeka na zmiany, ona się po prostu rujnuje [WYWIAD]