Miejskie plomby
Od lat ceny gruntów w metropoliach stają się coraz wyższe, a każda wolna działka w mieście jest na wagę złota. Powstają więc plomby - nowe obiekty, wciśnięte pomiędzy istniejącą od dawna zabudowę. Czy wciskana w wolne miejskie przestrzenie nowe budynki muszą się upodabniać do sąsiadów? Wiele światowych realizacji pokazuje, że nie.
Plomba polska
W Polsce słowo `plomba` w kontekście architektury kojarzy się przede wszystkim z latami 90. ubiegłego wieku, kiedy to wolne miejskie działki zabudowywano obiektami w stylu (często przaśnego) postmodernizmu. Świeżo odzyskana `wolność architektoniczna` podziałała na wyobraźnię architektów, których przestały krępować normatywy i którzy otrzymali dostęp do wcześniej rzadko używanych technologii i materiałów. Powstały budowle, które nierzadko nie tylko mają się nijak do sąsiedniej zabudowy, ale które zarazem są przykładami braku umiaru.
Najbardziej znanym i widowiskowym przykładem jest kamienica, wstawiona pomiędzy historyczną zabudowę nadodrzańskiego Wybrzeża Wyspiańskiego, dzieło Wojciecha Jarząbka, uderzająca feerią kolorów i detali, które jedni uważają za infantylne, inni za oryginalne i ciekawe. Budowla gabarytami pasuje do okolicznej zabudowy, ale stylowo pozostaje przez jednych lubianym, przez innych znienawidzonym `kolorowym ptakiem` wśród kamiennych fasad.
Zupełnie innym polskim pomysłem na plombę jest gmach Filharmonii w Łodzi, dzieło Romualda Loeglera z 2004 roku. Pomiędzy dwie XIX-wieczne, ozdobne kamienice wstawiono szklany gmach, ale na szybach fasady pojawił się nadruk, nawiązujący do kształtu i detali stojącej tu niegdyś kamienicy.
Współcześni polscy architekci nie mają jednej odpowiedzi na to, jak powinna wyglądać plomba. Jedni wolą budować obiekty idealnie pasujące do sąsiednich budynków, dużo rzadziej zdarzają się propozycje oryginalne, radykalnie odróżniające się od otoczenia. Tymczasem na świecie plomba krzycząca z daleka, że jest nowa i nie udaje sąsiadów - to zjawisko częste.
W położonej w centrum Londynu dzielnicy Bethnal Green w pierwszych latach XX wieku powstał kompleks budynków w stylu edwardiańskim. Do lat 70. służył on jako ratusz, ale po opuszczeniu go przez urzędników przez wiele lat stał pusty (nie licząc chwil, gdy zamieniał się w plan filmowy; tu m.in. kręcono znany film Guy`a Ritchiego `Lock, Stock and Two Smoking Barrels`). W 2007 roku cały zespół zabytkowych, zdobnych budynków kupił potentat z branży hotelowej i postanowił zamienić w elegancki hotel.
Modernizację budynków zlecił pracowni pracującej w Paryżu i Londynie - Rare Architecture. Jednak poza starannym odremontowaniem starych zabudowań i nadaniem im nowych funkcji na terenie kompleksu stanął jeszcze jeden gmach. Od ulicy jest praktycznie niewidoczny, wyrasta jedną kondygnacją ponad ozdobną, kamienna fasadę dawnego ratusza. Od strony dziedzińca jednak dobudowaną plombę widać doskonale - to aluminiowa, zwarta, nieregularna bryła. Jakby ktoś wziął pojemnik z rtęcią i wlał ją w pustą przestrzeń pomiędzy budynkami.
Podziały na kondygnacje w nowym budynku są ledwo widoczne - można je dostrzec dzięki temu, że graficzny wzór, pokrywający idealnie gładkie, lśniące ściany w miejscach, gdzie są pokoje rozrzedza się (aby zapewnić dostęp światła do wnętrza).
Paradoksalnie, te minimalistyczne, aluminiowe elewacje dobudowy świetnie łączą się z pałacowym w stylu budynkiem dawnego ratusza. Nowa część sama z siebie jest oryginalną bryłą, ale w zestawieniu ze zdobnym zabytkiem staje się neutralna, prawie przezroczysta.
Dom, wzniesiony przez Johana Oscarsona i Jonasa Eldinga w szwedzkiej Landskronie na pewno oburza purystów, ale mógłby też służyć za przykład tego, że maksymalnie odróżniając się od otoczenia można się w nie doskonale wpasować.
Willa dla czteroosobowej rodziny stanęła przy typowej dla szwedzkich miasteczek wąskiej uliczce, ciasno zabudowanej piętrowymi domami o spadzistych dachach. Szeroka na zaledwie 5 metrów wolna działka nie pozwoliłaby (gdyby ktoś tego chciał) na zbudowanie domu jednakowego z sąsiednimi. Ale nowi lokatorzy od razu wiedzieli, że chcą domu innego...
Powstał więc smukły, biały, trzykondygnacyjny prostopadłościan, z płaskim dachem i kwadratowymi oknami, znacznie przewyższający sąsiednie budynki. Wewnątrz zmieściło się 75m2 powierzchni użytkowej, łącznie z osłoniętym ścianą z oknem tarasem na dachu.
Gładkie ściany, elewacje pozbawione jakiegokolwiek detalu (nawet zaznaczonych ram okiennych), biały kolor, prosty kształt - wszystko to powoduje, że dom wydaje się neutralny, wbrew pozorom nie rzuca się w oczy, a nawet jeśli tak, to nie razi i nie przytłacza sąsiednich zabudowań.
Stare browary - to budowle, jakich wiele w Europie i którym obecnie masowo nadaje się nowe funkcje. W jednej z dzielnic Brukseli także znajdował się stary browar - typowa, ceglana zabudowa sprzed wieku, od lat niepotrzebna i nieużywana.
Kilka lat temu rozpoczął się, zakończony w ubiegłym roku, proces rewitalizacji tego kompleksu. Dokonały go wspólnie dwie pracownie - L'Escaut i Atelier Gigogne - a efektem ich pracy jest kolonia artystów. Bo na mieszkania dla twórców przeznaczono browar. W kolonii Cheval Noir (bo taką nazwę otrzymała), w starych, ceglanych, wyremontowanych i zmodernizowanych budynkach znalazło się 31 mieszkań, a pomiędzy tymiż budowlami powstała nowa, dodatkowa, z przeznaczeniem na pracownie i pomieszczenia wspólne mieszkańców.
Nadano jej kształt lekko `złamanego` prostopadłościanu, pokrytego nieregularną siatka okien oraz panelami z aluminium. Nowy budynek ani trochę nie przypomina zabudowań browaru (ani pozostałych okolicznych budowli), jest nowoczesną, ekspresyjną bryłą, pokrytą metalowymi płytkami.
Aby jak najlepiej skomunikować nowy budynek z sąsiadem, oba połączono kilkoma szklanymi balkonami - łącznikami. Narożnik, z którego na nowym gmachu wychodzą owe łączniki pomalowano na żółto, przez co jeszcze bardziej rzuca się on w oczy.
Jak zbudować nowoczesny budynek, składając jednocześnie hołd sąsiedniej, dość charakterystycznej zabudowie? Na pewno dobry na to sposób znaleźli architekci z pracowni Peter Gluck and Partners, dokonując renowacji nowojorskiej kamienicy. Sześciopiętrowa budowla stoi wśród niezwykle gęstej zabudowy, jest po prostu jedną z części pierzei ulicy. Wszystkie sąsiednie domy - to wykonane z czerwonej cegły tradycyjne miejskie kamienice, eleganckie, z tynkowanym na biało detalem.
W 2009 roku rozpoczęła się renowacja jednej z nich. Peter Gluck and Partners zaproponowali elewację z szarego aluminium i szkła, ale - żeby nowy budynek jednak pasował do pozostałych - w tymże aluminium wycięli wzór, naśladujący rzędy cegieł. Niektórych cegieł `brakuje` - dziury w tym udawanym, aluminiowym murze to po prostu wąskie okna. Jednak one są tylko ozdobą, bo wnętrze doświetla głównie ściana od strony ogrodu, już w pełni przeszklona, nowoczesna i prosta.
Dom-galeria należy do pary kolekcjonerów i znawców sztuki współczesnej, którzy swoje prywatne mieszkanie postanowili połączyć z przestrzenią do prezentacji obiektów ze swojej kolekcji. O zaprojektowanie tak nietypowego domu poprosili projektantów z biura Ogrydziak / Prillinger architects.
Powstała więc budowla o funkcjonalnym i w dużej mierze otwartym wnętrzu. Na parterze znalazła się przestrzeń `półpubliczna` - galeria, dostępna dla przyjaciół, znawców sztuki, osoby zainteresowane kolekcją oraz rozmowami - bo tuż obok sal wystawowych znalazła się przestrzeń do dysput o sztuce, wyposażona w ruchome tafle szkła, otwierające dom na ogród.
Same dzieła sztuki są łącznikiem pomiędzy wszystkimi pomieszczeniami w domu - znajdują się bowiem wszędzie, od klatki schodowej po sypialnię i ogród na dachu.
Skoro sztuka w tym domu jest najważniejsza - jego architektura musiała `usunąć się` na drugi plan. Jedynym wyjątkiem jest fasada willi, wykonana ze stalowych prętów, układających się w graficzny wzór. Jak mówią architekci, układ tych czarnych, stalowych elementów jest wynikiem analizy kształtów sąsiednich drzew - jako że dom powstał wśród gęstej zabudowy, ale też wśród drzew, projektanci postanowili nowy obiekt `dopasować` raczej do roślinności, a nie sąsiedniej zabudowy. Tym samym dwie kamienice, pomiędzy które wstawiono dom-galerię odróżniają się mocno od sąsiadki, za to jej wyrazista fasada koresponduje z rosnącymi na ulicy drzewami.
Willa, wzniesiona w japońskim mieście Abiko - to, mówiąc w skrócie - trzy betonowe tuby, skierowane w trzech różnych kierunkach. W całej, zabudowanej gęsto domami jednorodzinnymi okolicy nie ma podobnej budowli. Podobno mijający wille przechodnie są pewni, że mieści się w niej galeria sztuki, a nie prywatny dom.
Ale tego właśnie chcieli 30-latkowie, którzy zamówili projekt domu w pracowni Fuse-Atelier Architects. `Niech będzie jak stojący na zewnątrz oryginalny mebel`, pragnęli. Trzy peryskopy są oryginalną strukturą same z siebie, ale staja się jeszcze bardziej nietypowe w zestawieniu z bardzo tradycyjnymi domami-kostkami wokół.
Wbrew pozorom wnętrze domu - to nie trzy wąskie `rury`, ale duża, otwarta przestrzeń, wykończona w całości chłodnym, szarym betonem. Serce willi stanowi salon, ulokowany w samym środku. Z niego rozchodzą się w różnych kierunkach kolejne pomieszczenia, m.in. studio pani domu, która hobbystycznie zajmuje się fryzjerstwem i ma pokój do przyjmowania swoich klientek. W jednej z tub mieści się salon, z którego rozpościera się piękny widok na czubki drzew - bo umieszczono go w tubie, skierowanej ku górze, a więc unikającej widoku na ulicę.
Gdy powstaje prywatny dom, architekt ma zazwyczaj spore pole do popisu, wszystko zależy od tego, na ile swoich pomysłów uda mu się namówić klienta. Gdy trzeba zaprojektować gmach sądu, miejsca dla wyobraźni jest mniej, bo powaga urzędu i szacunek do władzy sądowniczej wymagają formy stonowanej i eleganckiej.
Christian Kronaus zapewne myślał tak samo, przystępując do projektowania nowego skrzydła gmachu sądu w austriackim mieście St. Pölten. Do tej pory siedziba wymiaru sprawiedliwości mieściła się w zabytkowym pałacu, za sąsiedztwo mając równie wiekowy gmach więzienia. Gdy prokuratorzy przestali się mieścić w dotychczasowej siedzibie, postanowiono na jej półotwarty dziedziniec wstawić nowy budynek. Żeby i ten nie stał się za ciasny, architektowi nakazano stworzyć gmach o 5 kondygnacjach, przy jednoczesnym zachowaniu wysokości tej samej, co sąsiad.
To trudne zadanie Christian Kronaus wykonał, projektując na nowym gmachu bardzo gęsty układ okien - jest ich mnóstwo (są wąskie, podłużne, różniące się nieco wielkością), dzięki czemu z zewnątrz nie widać, gdzie kończy się jedna, a zaczyna kolejna kondygnacja.
Ponadto, nie zrażając się charakterem zabudowań pałacowych, architekt swój budynek obłożył miedziano-aluminiowymi wąskimi panelami. Choć to materiał nowoczesny i nietypowy, jego miodowy kolor zgrał się z barwą kamiennych okładzin sąsiednich budynków.
Nowe skrzydło z gmachem obok połączono za pomocą całkowicie przeszklonej i cofniętej w stosunku do elewacji klatki schodowej - pozostaje ona praktycznie niewidoczna, dzięki czemu oba budynki zachowały swoją integralność, stając się nietypową, ale elegancką i stonowaną w wyglądzie parą.
Skomentuj:
Miejskie plomby