"Zostawiamy ślad" - wywiad z architektem Markiem Szcześniakiem
WYWIAD BRYŁY z architektem Markiem Szcześniakiem, założycielem warszawskiej pracowni SDA oraz tutorem na wakacyjnych warsztatach architektonicznych OSSA 2008. Rozmawiamy o studentach architektury, drodze jaką trzeba przejść, aby w pełni stać się architektem oraz o tym co składa się na dobry budynek.
Nasz wywiad zbiega się z zakończeniem wakacyjnych warsztatów OSSA 2008 w Lublinie . Brałeś w nich udział jako tutor. Jak pracowało Ci się ze studentami?
Fantastycznie! Trafiłem na bardzo fajną grupę. To byli ludzie z różnych uczelni, z różnych wydziałów i lat studiów z całej Polski. U mnie praktycznie nie powtarzała się żadna uczelnia. Patrząc na inne grupy, to generalnie wszystkim się podobało. Uważam że były to bardzo fajne, owocne warsztaty.
Stworzyliście koncepcję rewitalizacji kampusu uniwersyteckiego. Czy taka koncepcja ma w ogóle szansę na jakąkolwiek realizację?
Można było w dowolny sposób wybrać sobie drogę rozwiązania problemu. Myśmy bazowali w naszej grupie na tym, żeby przy całej umowności stworzyć coś, co byłoby precyzyjną próbą odpowiedzenia sobie na pytanie, jak poprawić ten kampus. To miał być pomysł - idea, ale jednocześnie idea, która nie jest utopią. Takie było nasze myślenie. Założeniem było wyeliminowanie rzeczy, które na terenie kampusu rzeczywiście są najgorsze i stworzyć pewnego rodzaju kręgosłup, który będzie podstawą działania całego kampusu Politechniki Lubelskiej. Myślę, że nam się to udało. Nasz projekt spełniał założenia, które sobie narzuciliśmy. Nie do mnie jednak należy ocena tego, czy to da się zrobić czy nie. Uczelnia będzie to sobie prawdopodobnie analizowała i odpowiadała sobie na to pytanie. Na pewno mają już kilka konkretnych propozycji.
Marek Szcześniak podczas Wakacyjnych Warsztatów OSSA 2008
Projekt zagospodarowania kampusu uniwersyteckiego w Lublinie
Warsztaty pokazują, że z mało ciekawej przestrzeni można wydobyć najlepsze cechy....
Ja uważam że każda przestrzeń, nawet najbardziej beznadziejna zawsze jest ciekawa. A im bardziej beznadziejna tym ciekawsza (śmiech). Tym większe niesie za sobą wyzwanie.
Jaki widzisz potencjał w polskich studentach architektury?
Uważam, że potencjał jest niesamowity. Tam było kilkadziesiąt osób, po 10 osób w grupie. Te osoby, które ze mną pracują na wydziale (architektury w Lublinie) i te które przyjechały na warsztaty to są kapitalni ludzie.
Czy są dobrze przygotowani do zawodu przez swoje uczelnie?
Mogę odpowiedzieć, jako szef biura, które zatrudnia mnóstwo ludzi, studentów i absolwentów po wydziale. Są pola, na których się świetnie poruszają, ale to co było na warsztatach, czyli abstrakcyjne myślenie, to jest to nad czym wiele osób mogłoby popracować.
Moim zdaniem, na wcześniejszych latach można by już poświęcać większą uwagę, kierowaniu studentów w stroną myślenia bardziej minimalistycznego. Uczyć ich czystej myśli. Kierować.
A co Ciebie skłoniło, żeby zdawać na architekturę? Co było takim impulsem że pomyślałeś: będę architektem, chcę projektować, chcę tworzyć?
Odpowiem żartem. To, że nie trzeba będzie zdawać żadnych przedmiotów humanistycznych. Matematyka była przedmiotem dodatkowym. Tak na prawdę za moich czasów wystarczyło nauczyć się dobrze rysować i praktycznie się zdawało. Ja ten egzamin z rysunku zdałem za pierwszym razem, więc matematyka, była już tylko formalnością.
A tak zupełnie na serio, to głównym impulsem było to, że zawsze miałem zainteresowania techniczne. Od dzieciństwa budowałem różne rzeczy, modele, makiety. Bardzo lubiłem też rysować i malować. Wydawało mi się wtedy, że architektura zawsze łączy w sobie coś, co ja najbardziej lubię, czyli wymyślanie. Wydziałów czysto inżynieryjnych, takich jak MEL, ISIW, czy wydział samochodowy, trochę się bałem, bo to taki "inżynier". Znowu czysto artystyczne kierunki typu ASP odpadały, bo wydawało mi się, że taki "artysta" to raczej nie ja.
Rzeczywistość przez pierwszy rok architektury była jednak fatalna. Jako jedyny z grupy zostałem uznany za człowieka który zupełnie nie nadaje się na architekta, ponieważ nie słucha się prowadzących, tylko myśli po swojemu. To był szok, bo dla mnie architekt to była osoba, która wymyśla, a nie grzecznie się słucha się prowadzących. Jednak to był tylko ten pierwszy rok.
Jedyny przedmiot, do którego się wtedy przykładałem, i może całe szczęście, to było projektowanie. Pozostałe przedmioty za bardzo mnie nie interesowały. Potem to zostało gdzieś tam docenione. Chociaż minęło parę lat, zmienił się też trochę program studiów na naszym wydziale (WAPW).
Podobno na studiach swoją przyszłość bardziej wiązałeś z muzyka niż z architekturą...
Nie tyle przyszłość, co było to związane z zespołem trash-metalowym, w którym wtedy grałem. Próby też mieliśmy na wydziale. Grałem na gitarze i to była jedna z głównych działalności, tak samo jak w liceum ciągle się grało w piłkę. To można by do tego porównać. Ale jak już zacząłem robić dyplom, to sprzedałem wzmacniacz. Dwie gitary zostały, ale to już była ta decyzja, że jednak nie muzyka, ale architektura, bo to jest coś takiego, co bardziej mi pasuje. Projekt był zawsze przed wszystkim.
Pamiętasz moment, kiedy poczułeś, że jesteś w stanie w pełni samodzielnie zaprojektować budynek?
Były takie trzy momenty w tym życiorysie architektonicznym, kiedy otworzyły mi się oczy. Pierwszy był jeszcze na studiach, kiedy na nasz wydział przyjechał profesor Pierre Von Meiss z Politechniki w Lozannie. Miał przez jeden semestr zajęcia z grupą francuskojęzyczną, a ja miałem akurat to szczęście że dobrze znałem język.
Wcześniej bardzo dużo czytałem, siedziałem w bibliotece i próbowałem sam się tego wszystkiego dowiedzieć. Tego nas nie uczono wtedy na wydziale. Pierre Von Meiss był pierwszym człowiekiem, który nam otworzył oczy... Otworzył oczy na to, jak się projektuje, pokazał szwajcarski styl projektowania, bo trzeba pamiętać że Pierre Von Meiss był nauczycielem wielu bardzo znanych szwajcarskich architektów. Pokazał nam inną metodę projektowania, pewną drogę dochodzenia do projektu, wynikającą z myślenia, analiz, poznawania tego co jest budynkiem, jego konstrukcją, co stanowi jego strukturę... To był ten pierwszy moment, w którym rzeczywiście zrozumiałem, że architektura faktycznie składa się z tych wszystkich elementów!!
Potem drugi moment... kiedy to było... Ja myślę że to musiało być kiedy pracowałem wówczas u Pana Kuryłowicza i zostałem wysłany pierwszy raz sam na budowę budynku Nautilius. Jak dziecko we mgle zostałem zaatakowany wówczas ze wszystkich stron. Wtedy pamiętam wróciłem do biura i przez tydzień się przygotowywałem do kolejnego spotkania z tymi panami (różni branżyści, inżynierowie, kierownicy budowy, tacy ludzie), którzy byli ode mnie co najmniej dwa razy starsi. Zrozumiałem wtedy, że jeśli się dobrze nie przygotuję, nie będę więcej wiedział niż oni, nie będę potrafił ich zagiąć, to oni po prostu mnie tam zjedzą na tej budowie. To był ten przełomowy moment, kiedy przestałem się bać budowy, więcej - zacząłem ją lubić. Był to jednocześnie moment, kiedy zobaczyłem, jak to co narysowaliśmy przenosi się na realizację. To był taki pierwszy etap.
Drugim etapem było projektowanie Focusa, Ale tak na prawdę ten podstawowy trzeci etap, to było zaprojektowanie budynku LOTu. Kiedy tak na prawdę od początku do końca ten budynek był ogarnięty. Od koncepcji, aż do ostatniej fazy realizacji. Wtedy już poczułem, że to jest ten moment. Ale to było kilka lat pracy.
Wtedy już wiedziałem, jak to się wszystko je, poznałem wszystkie możliwe konfiguracje związane z inwestorem, generalnym wykonawcą i nauczyłem się w tym poruszać... No bo trzeba pamiętać, że projektowanie to nie jest jedynie kreacja. To jest również cała umiejętność odnalezienia się w pewnym procesie. Procesie budowlanym, który jest pięknie opisany w prawie budowlanym, ale i lakonicznie. Tak na prawdę ten proces to, jest kontakt z ludźmi, z inwestorem, generalnym wykonawcą, podwykonawcami, można schodzić coraz niżej, coraz niżej, aż do jakiegoś majstra, z którym też trzeba wiedzieć jak porozmawiać... Przekonanie tych wszystkich uczestników procesu pozwala zachować najważniejsze dla projektanta elementy budynku. Przekonać, że to są elementy konieczne. One mogą być różne, mogą dotyczyć elewacji, wykończenia wnętrz, materiałów, tysiąca rzeczy. Jeżeli wiemy, co jest dla nas priorytetem, to w pewnych innych tematach możemy ustępować, czy szukać prostszych, tańszych rozwiązań.
Ja się często spotykam z czymś takim, że osoby mówią, że tu zrobiliśmy świetną koncepcję, świetny projekt, ale wiesz... ta realizacja to nie wyszła..
Mi się wydaje, że też jest pewna umiejętność, sposób na to, jak przedstawiać te najważniejsze elementy projektu inwestorowi i wykonawcom. To można przedstawić czytelnie i to może być zrozumiałe, tylko wtedy, kiedy idea projektu jest czytelna, klarowna i jasna również dla samego projektanta. Wtedy nikt nie odważy się nigdy tego elementu zmienić. Bo inaczej zabije podstawową zasadę na której bazuje.
Czyli w architekturze nie ma miejsca na udawanie...
Tak, ta szczerość w architekturze, logika projektowania, koncepcji, pomysłu jest zasadnicza.
Wspomniałeś już o projektach Focusa, czy Lotu i Twojej pracy u Stefana Kuryłowicza, gdzie byłeś czołowym projektantem. Twoje budynki wyznaczały wówczas nowe standardy, kariera zapowiadała się obiecująco, a mimo to odszedłeś i założyłeś własną pracownię SDA, która dziś liczy już 10 lat. Co było wtedy impulsem do podjęcia decyzji o odejściu, była to decyzja trudna, czy spontaniczna?
To była bardzo trudna decyzja. Dla mnie, ale i dla Pana Kuryłowicza, bo można powiedzieć, miałem tam dużą odpowiedzialność. Trochę ta decyzja była spontaniczna, ponieważ stwierdziłem, że jeśli nie nadejdzie ta chwila, kiedy odejdę i spróbuję sam coś podziałać, to po porostu przestanę się rozwijać.
Myślę, że to jest droga większości architektów. Jeżeli ktoś jest ambitny i czuje że może coś jeszcze zrobić i coś jeszcze w tej architekturze powiedzieć, no to chce to robić sam, na swoim. Dużo trudniej jest być na swoim. Można powiedzieć, że jest się w pełni architektem, kiedy odpowiada się za wszystko. A tam, no niestety nie ja zdobywałem tematy, nie ja rozmawiałem bardzo często z inwestorem o podstawowych decyzjach. Oczywiście miałem bardzo dużą odpowiedzialność za przeprowadzenia projektu, ale czułem, że czegoś mi brakuje.
Pod skrótem SDA (Szcześniak+Denier Architekci) kryją się dwa nazwiska, twoje oraz twojego wspólnika, który jest Francuzem. Jak się poznaliście?
Można powiedzieć, że historia naszego poznania jest ciekawa, a zarazem banalna. Otóż koleżanka z roku Joanna Staciewińska pojechała sobie kiedyś do Francji. No i studentka, jak to się zdaje architektury, poznała tam architekta Francuza.. Zakochali się w sobie, ona przywiozła go do Polski, a ponieważ Jean nie znał polskiego, to ja z nim rozmawiałem bo znałem język. Głownie to było na imprezach, bo wiadomo, że to życie studenckie przeważnie toczyło się na imprezach.. Jakoś tak sobie przypadliśmy do gustu.
Kiedyś Jean przyniósł pierwszy temat i zaproponował mi, żebyśmy go zrobili razem. On nie wiedział jak go zrobić, a mi się wydawało, że wiem i zrobiliśmy wtedy pierwszą fabrykę Onduline (w Starachowicach). To było już jako SDA, jakiś 98, czy 2000 rok.
Założyliśmy tę firmę wtedy tylko po to, żeby zrobić tę fabrykę.. Stwierdziliśmy, że tak trzeba. Potem to uśpiliśmy, bo ja pracowałem jeszcze wtedy u Kuryłowicza. Ale jak odszedłem na dobre, to stwierdziliśmy: dobra, do tej pory razem nam się pracowało dobrze, więc ok, działamy razem!
Nasza współpraca jest o tyle fajna, że mamy zupełnie inne zainteresowania, każdy z nas ogarnia różne pola. Jean bardziej architekturę przemysłową, ja bardziej architekturę, która zahacza w jakąś tam stronę estetyczną: mieszkaniówkę, biurowce...Tu jakoś bez problemu się dzielimy i można powiedzieć, że on prowadzi ten dział który zarabia pieniądze, a ja ten, który te pieniądze traci (śmiech).
Co obecnie tworzycie ?
Skończyliśmy właśnie największy projekt mieszkaniowy, jaki do tej pory w pracowni był, czyli budynek mieszkalny przy ulicy Banderii (w Warszawie), który będziemy chcieli w najbliższym czasie opublikować. To jest na prawdę bardzo ciekawy budynek z podwójną fasadą szklaną.
Kończy się też zaprojektowany przez nas czwarty etap Osiedla Leśnego (Bemowo, Warszawa), piąty etap jest w budowie, skończy się za jakieś pół roku. To takie tematy, które zeszły z deski.
źródło: Szcześniak+Denier Architekci, Osiedle Leśne
Na deskach mamy osiedle w Wilanowie, bardzo duży temat.
źródło: Szcześniak+Denier Architekci, Wilanów
źródło: Szcześniak+Denier Architekci, Wilanów
Mamy też bardzo fajny temat ekskluzywnych apartamentowców z obiektem sportowym, biurowcem i hotelem we Wrocławiu, na kapitalnej działce, nad rzeką Oławką. Dalej takie małe osiedle przy ulicy Pustułeczki w Warszawie i centrum handlowe przy ul. Ostrobramskiej też w Warszawie oraz cztery tematy domów jednorodzinnych . Do tego wieża kontroli lotów w Łodzi, projekt wygrany w przetargu publicznym.Także to też jest taki fajny temat.
Co składa się na dobry budynek?
Wiele elementów składa się na to, żeby powstał dobry budynek, nie tylko architektura. Jak porozmawiasz z większością ludzi, którzy budują i inwestują w nieruchomości, to ci powiedzą że lokalizacja. I faktycznie jest tak, że lokalizacja jest bardzo ważnym elementem. Ale nie tylko to. Mi się wydaje że sposób wyboru koncepcji jest bardzo ważny. Wybranie porządnego projektu na zasadzie konkursu , przetargu przez zespół ludzi którzy wiedzą na czym polega architektura, uznanych ludzi z branży. To podnosi od razu wartość całego przedsięwzięcia.
Potem sam proces przeprowadzenia projektu w pracowni, odpowiedni skład zespołu projektowego, kompetentni i odpowiedzialni branżyści, bardzo dobry konstruktor. Jednym słowem dobrze zorganizowana pracownia jest podstawą sukcesu na tym etapie.
Ale to też nie wszystko. Potem całe procedury związane z przetargiem i sposób współpracy z generalnym wykonawcą. Czy chce oszczędzać pieniądze, czy nie szuka na siłę oszczędności a fundusze są na to, co jest na prawdę ważne i niezbędne.
Oczywiście talent samego projektanta, to co projektant wymyśli, to jest to, co potem zostaje na lata. Bo to, że ktoś się zachwyci przez 5 minut budynkiem, porobi sobie fajne zdjęcia nie świadczy jeszcze o jego wartości. Przestrzeń, którą się stworzy poprzez swoją architekturę zostaje na dziesiątki lat, i to jest ta wartość, którą my, architekci, zostawiamy po sobie.. Daje ona świadectwo o projektancie, o myśleniu danej epoki. Zostawiamy ślad. Ważny, bo następne pokolenia będą się w tym poruszać.
Sposób na uniwersalność architektury?
No i to myślę, jest coś z czym wielu z nas, już działających architektów się styka i też się tego uczy. Jak nasze budynki, projekty się starzeją...
Czy masz swój ulubiony projekt, taki który wyznacza ducha pracowni?
Uważam, że takim bardzo sztandarowym projektem, który zrobiliśmy jest dom w Magdalence . Dom zwany blaszakiem. On był robiony prawie 10 lat temu i można powiedzieć, że w ogóle się nie zestarzał, jeżeli chodzi o estetykę. Co więcej, w dalszym ciągu bardzo fajnie wygląda.
źródło: Szcześniak+Denier Architekci, Dom w Magdalence
źródło: Szcześniak+Denier Architekci, Dom w Magdalence
Trzeba pamiętać, że jest to przeróbka domu góralskiego, więc sam w sobie jest ciekawostką. W proporcjach to dom góralski, a w warstwie estetycznej, to coś współczesnego, oddającego wtedy nowoczesne myślenie, które nadal jest aktualne. Również pewną odwagę. To jest projekt, który pokazuje nasze myślenie, bo zdecydowaliśmy się wtedy na zastosowanie blachy tytanowo-cynkowej na wszystkich fragmentach budynku, nie tylko dachu . Było to zrobione metodą zupełnie pionierską jeśli chodzi o fasadę. Efekt jest bardzo fajny, nadal nie wygląda to źle, cały czas jest też dobry detal. Fascynujący projekt...
W jakim kierunku chcesz rozwijać dalej pracownię? Główne cele, nurty...
To nie jest fałszywa skromność, ale zawsze jak myśleliśmy o pracowni, to nigdy nie myśleliśmy, że to może być aż taka duża grupa ludzi. Mi się wydaje, że taki główny cel to jest tworzenie zespołu coraz lepszych ludzi. Bo to, czy my będziemy robić mieszkaniówkę, czy biurowce, czy coś, to w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma to, jakich będziemy mieli naszych współpracowników, jak ten zespół ludzki będzie się potrafił dobrze dogadywać, nawzajem inspirować, z nami włącznie. Największa wartość naszej pracowni to nie jest to, co projektujemy, tylko jak do tego wszystkiego dochodzimy. Jest fajna grupa ludzi, jest fajna atmosfera i zawsze razem poszukujemy z naszego punktu widzenia, optymalnego, najlepszego rozwiązania.
Mniej przywiązujemy się do tego, żeby zachować jakiś taki nurt estetyczny, czy koncentrować się tylko na takich tematach, czy innych. Nie. Raczej jest to myślenie, jak w danej sytuacji znaleźć najwłaściwsze rozwiązanie i najciekawiej je potem zmaterializować.
Czy istnieje projekt marzeń Marka Szcześniaka?
Hmm, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.. Powiem tak, moje ciche marzenie to jest zaprojektować kiedyś kościół. To jest taki mój projekt marzeń.
Twoja rada dla młodych, jak być dobrym architektem i osiągnąć sukces?
(śmiech) Myślę, że nie ma tutaj żadnej rady. Przede wszystkim nie można mieć kompleksów. Trzeba robić swoje, robić swoją architekturę, nie oglądać sie na innych. Od początku do końca, konsekwentnie, do bólu robić swoją architekturę. Albo to będzie dobre, albo złe, ale to będzie swoje własne. Albo ktoś to doceni, albo nie.
Ja bym się nie oglądał na mody, na style, na to, że gdzieś tam ktoś robił coś takiego.... Polacy w ogóle mają jakieś takie kompleksy, tego że wszyscy są lepsi od nas, szczególnie w architekturze, przynajmniej tak kiedyś było. Uważam, że w Polsce znacznie się poprawiło. Jest mnóstwo fajnych pracowni i mnóstwo zdolnych ludzi.
Jest bardzo ciężko w tej chwili jeszcze znaleźć inwestora, który pozwoli na zrobienie ciekawej architektury, ale to też się zmienia. Zmienia się na prawdę też sposób patrzenia inwestorów. Popatrz, że jest coraz więcej bardzo dobrych realizacji w Polsce.
Oczywiście to jeszcze wymaga lat, ale myślę, że mamy bardzo dużą szansę, żeby zaistnieć na świecie. Bardzo mało się w tym kierunku robi, ale to też przyjdzie, spokojnie, to wszystko przyjdzie.
Tak jak mówię, nie ma się czego wstydzić. Niech młodzi ludzie po prostu robią swoje, niech robią konkursy. Na konkursach, czy też robiąc małe rzeczy, domy, wnętrza też powolutku można rozwijać swoją pracownię. Myślę, że jest też bardzo ważne, żeby decydując się na pierwszą pracę, trafić jednak do biura, które też robi fajne rzeczy. Ta pierwsza praca, bardzo nas kształtuje na przyszłość. Nawyki, których nabierzemy, i projektowe i organizacyjne i ten duch pracowni, który nas przeniknie potem ma bardzo duże znaczenie dla przyszłości.
Rozmawiała Agnieszka Rumińska
Skomentuj:
"Zostawiamy ślad" - wywiad z architektem Markiem Szcześniakiem