Trzonolinowiec, zwany wisielcem. Eksperyment konstrukcyjny
We Wrocławiu zachował się unikalny na skalę światową eksperymentalny wieżowiec z piętrami zawieszonymi na linach. To tak zwany trzonolinowiec wybudowany w latach 1961-1967. W epoce wyścigu coraz wyższych drapaczy chmur warto przypomnieć sobie o polskim wkładzie w dziedzinie budownictwa wysokiego
Modernizm zawsze eksperymentował, nie tylko z formą, ale często i materiałami, konstrukcjami, technologiami. Nie zawsze były to eksperyment udane. Budowane przez modernistów w latach 30. wille miały za cienkie ściany i stropy, a płaskie dachy, wówczas jeszcze nowatorskie, często przemakały. Architekci późnego modernizmu kontynuowali progresywne rozwiązania. Po wojnie świat wystrzelił w górę. Wieżowcami zarosła także Polska Ludowa.
Trzonolinowiec: jak budowano?
W latach 60. śmiały eksperyment w dziedzinie budownictwa wysokiego miał miejsce we Wrocławiu. U dzisiejszego zbiegu ulic Tadeusza Kościuszki i Dworcowej ruszyła ekscentryczna budowa. Zamiast zwykłego szkieletu budynku stanęła najpierw betonowa smukła wieża bez okien wysoka na kilkadziesiąt metrów, tylko trochę szersza od komina fabrycznego.
Potem przechodnie mogli obserwować jeszcze dziwniejsze rzeczy. Przy wieży pojawiły się sprasowane stropy, leżały wokół niej jak gigantyczne andruty. Wtedy za pomocą podnośników hydraulicznych betonowe stropy zaczęto podnosić.
Po chwili już nie jeden z gapiów łapał się za głowę. Bo przedziwna budowa była zupełnie na opak. Wciągano stropy i zaczynano od najwyższego piętra. Z każdym kolejny dodanym stropem budynek rósł w dół. Kolejne piętra były bowiem podwieszane do wcześniejszych za pomocą stalowych lin.
Trzonolinowiec: konstrukcja
Za eksperymentalnym budynkiem stał tandem młodych wrocławskich projektantów: Andrzej Skorupa i Jacek Burzyński. To oni wymyślili nowy typ wieżowca - zwany trzonolinowcem. Budowę zaczyna się od betonowego trzonu trochę jakby łodygi, która przenosi wszelkie obciążenia ściskające na podstawę budynku, czyli fundamenty.
Dopiero na tym sztywnym, ale smukłym szkielecie zawiesza się za pomocą stalowych lin kwadratowe platformy, czyli stropy. W wieżowcu wszystkie piętra opierają się na 12 linach, które są zamocowane do szczytu trzonu i przenoszą na niego ciężar stropów, dla usztywnienia konstrukcji są jeszcze zakotwione na poziomie parteru.
Ten rodzaj konstrukcji dał efekt niezwykle lekkiego budynku. Wcześniej wieżowce budowano na szkielecie, który był masywny. W trzonolinowcu ciężki szkielet był tylko w trzonie, który jako wewnętrzny element budynku był zupełne niewidoczny. Od zewnątrz wieżowiec otaczały tylko cienkie jak wafle strop oraz eteryczne liny. Architekci mogli dowolnie wypełnić elewacje lekkimi ścianami osłonowymi.
Gdy w 1967 roku zakończono budowę wieżowiec okrzyknięto wydarzeniem. Zachwycała jego smukła lekka bryła, którą podkreślał wolny, niezabudowany parter. Pierwsze piętro wisiało kilka metrów nad ziemią, a kolejne wystrzeliwały na imponującą wówczas wysokość 41 metrów. Na 12 piętrach powstało 40 mieszkań, z widnymi kuchniami, dużym pokojami oraz naszpikowane nowinkami technicznym, w tym ogrzewaniem podłogowym.
Budynek otrzymał nawet tytuł "Domu Roku 1967". We Wrocławiu planowano całą serię kolejnych podobnych wieżowców. Być może trzonolinowce zawojowałyby całą Polskę. Ale stało się to, co często dzieje się z eksperymentami. Zaczęły się kłopoty.
Trzonolinowiec: problemy mieszkańców
Mieszkańcy zaczęli się skarżyć, że stropy chwieją się w czasie silnych wiatrów, zaczęły pękać ściany działowe i ściany osłonowe. W końcu budynek postanowiono wyłączyć z użytkowania.
Wokół trzonolinowca narosła wówczas czarna legenda. Zaczęto obwiniać o wszystko jego twórców. Plotki mówiły, że jeden z nich przeczuwał, że wieżowiec się zawali i popełnił samobójstwo. Prawda była jednak inna. Przedwczesna śmieć Jacka Burzyńskiego, była wypadkiem, zginął na polowaniu.
Mimo sprzeciwu konstruktorów trzonolinowca budynek przeprojektowano, plan jego wzmocnienia opracowali specjaliści z Politechniki Wrocławskiej. Stalowe liny obetonowano, a na parterze wzmocniono dodatkowo stalowymi słupami. Zniszczono w ten sposób główną ideę budynku - to że jego stropy wiszą na linach. Po modernizacji budynek stał się de facto prawie zwykłym budynkiem szkieletowym.
W 1974 roku wieżowiec oddano ponownie do użytku. Gruntowny lifting objął również wymianę wszystkich ścian, zyskał nowe elewacje. Niestety pasmowe okna, które obiegały wieżę po obwodzie zastąpiono zwykłymi oknami. Przez wiele lat w trzonolinowcu mieszkali artyści wrocławskich scen. Przez wieżowiec przewinęło się mnóstwo dzisiejszych gwiazdy, pomieszkiwali tu młody Bogusław Linda czy Krzysztof Globisz.
Trzonolinowiec: udany eksperyment?
Trzonolinowiec nie zdobył Polski ani świata. Mimo wypaczenia pierwotnej konstrukcji dalej pozostaje unikatem na skalę europejską i jest ciekawym przykładem w rozwoju myśli technicznej. Eksperyment nie do końca się udał, choć dziś uważa się, że zaważyła tutaj typowa dla PRL-u niedbałość wykonawcy i braki materiałowe. Projektantom należy się rehabilitacja - budynek z wiszącymi piętrami to nie mrzonka, pod warunkiem, że ich wykonanie nie pozostawi się panom w berecikach z antenką.
Oby władze Wrocławia postanowiły odnowić wieżowiec, który przecież nosił tytuł mistera, najlepszego budynku w kraju. Dziś jego szare, zniszczone elewacje odstraszają, choć mieszkańcy nadal nazywają go pieszczotliwie "wisielcem", na pamiątkę wiszących stropów.
Skomentuj:
Trzonolinowiec, zwany wisielcem. Eksperyment konstrukcyjny