Aleksandra Wasilkowska: "Nie regulujmy wszystkiego na siłę, bazary są potrzebne" [WYWIAD]
"Zamiast wygranitowanych "miejskich salonów" to bazary mogłyby na nowo stać się lokalnym centrum każdej dzielnicy" - mówi nam architektka Aleksandra Wasilkowska, która przekonuje, że handel uliczny jest sposobem na zdrowy rozwój polskich miast.
Agnieszka Jęksa: Według niektórych bazary to tylko syf, bałagan i podróby. Ty uważasz inaczej, dlaczego?
Aleksandra Wasilkowska: Targowiska i handel są przecież jednym z fundamentów życia i kultury. Już greckie państwa-miasta skoncentrowane były wokół agory - miejsca spotkań, życia politycznego i właśnie handlu. Współczesne bazary odzwierciedlają charakter danego społeczeństwa, często są to najbardziej różnorodne przestrzenie miasta. Polskie targowiska z lat 90. powstawały zazwyczaj bez planu, po prostu wylały się na ulice tuż po transformacji.
Zaczynało się to tak: ktoś postawił łóżko, przyjechał jakiś bus potem stawiano szczęki, a po dziesięciu latach wszyscy się przyzwyczajali, legalizowano lokalne targowisko i budowano halę. W każdym polskim mieście jest wiele takich historii. Niestety po transformacji w ramach porządkowania miasta wiele targowisk zniknęło: Stadion X-lecia, KDT na Placu Defilad lub wymarło jak Różyc na Pradze. Kioski warzywne i handel uliczny też zniknęły z centrum Warszawy, dyspensę mają tylko kwiaty.
Szkoda?
Szkoda, bo bazary to nie tylko dostęp do taniej i świeżej żywności, ale też miejsce spotkań i socjalizowania różnych kultur i grup społecznych. Są też inkubatorem przedsiębiorczości - kilku najbogatszych Polaków zaczynało przecież na straganie ulicznym. Targowiska są lokalnym miejscem pracy dla ludzi, którzy nie chcą lub nie potrafią odnaleźć się w korporacji lub w pewnym momencie stracili etat. Poznałam kilka byłych nauczycielek, które sprzedają na bazarze. Pewien warszawski bukinista pracował w znanym stołecznym teatrze. To są często bardzo trudne życiorysy. Dziś miasta powinny rewitalizować swoje bazary i zakładać kolejne, tak aby każdy mieszkaniec w 10 minut spacerem mógł kupić sobie świeże owoce i warzywa.
Jak zaczyna się bazar?
- W przypadku Różyca, jednego z najstarszych warszawskich bazarów przy ul. Targowej to była inicjatywa "króla Pragi", przedsiębiorcy i filantropa Juliana Różyckiego, który nie tylko założył targowisko na początku XX wieku, ale też finansował sierocińce i przyczynił się do rozwoju całej Pragi. Zazwyczaj jednak bazary powstają bez odgórnego planu na zasadzie samoorganizacji. Obok przystanku staje pierwszy stragan, potem pojawia się kolejny, a dopiero po pewnym czasie wyznaczony zostaję zarządca i rozbudowana architektura.
Co ciekawe, jeżeli spojrzymy na wpół legalne targowiska z lotu ptaka, widzimy tam labirynty uliczek. W całym chaosie panuje jednak ukryty porządek, bez udziału architekta powstaje uregulowana struktura przestrzenna. Zazwyczaj handel uliczny lokuje się przy ważnych węzłach komunikacyjnych, dworcach, przy dużych skrzyżowaniach i przed wejściami do budynków. W planowaniu miasta powinno się więc tę zasadę uwzględniać i w tych miejscach z góry wyznaczać miejsce na stragany.
Jakieś krzepiące przykłady z zagranicy?
- We Francji jest doskonale zorganizowany system jednodniowych bazarów, które przemieszczają się i każdego dnia są w innym miejscu dzielnicy, dzięki czemu docierają do większej liczby mieszkańców. Jest ich ponad osiemdziesiąt. Każdy wie, gdzie i o której raz w tygodniu można zrobić zakupy. Wiele głównych ulic ma po środku pas chodnika i szpaler drzew po obu stronach. Przestrzenie te idealnie pasują do wymiarów straganu i ciężarówki. Kiedy przychodzi dzień targowy, ciężarówki z towarem po prostu parkują między drzewami.
W Nowym Jorku kupcy kupują roczną licencję i mogą rozstawiać swoje stragany uliczne w wyznaczonych przez miasto miejscach. Dzięki temu są mobilni, podążają za klientami i nie muszą za każdym razem przechodzić skomplikowanej procedury pozwolenia na zajęcie chodnika.
W Barcelonie działa Miejski Instytut Targowisk poświęcony edukacji, promocji i rewitalizacji hal targowych. Niektóre z nich, jak na przykład bazar Santa Catarina, to perełki architektury i atrakcje dla turystów. Londyn w swojej strategii rozwoju ma wyznaczony procentowy udział handlu ulicznego w każdej dzielnicy, a wiele placów remontuje się tak, żeby były dobre warunki do handlowania, tzn. by blaty do handlowania po zamknięciu targu mogły zamienić się w ławki.
Idąc za Jungiem handel uliczny określiłaś jako "Architekturę Cienia", czyli coś co jest zepchnięte do szarej strefy podświadomości. Co nasze stragany mówią o nas samych?
- Tkwimy w rozkroku pomiędzy wschodem, a zachodem. I wciąż leczymy kompleksy goniąc za iluzją zachodnich metropolii. Większość naszych rewitalizacji przestrzeni publicznych opiera się o estetyczny scenariusz: na bogato, multimedialnie i koniecznie dużo granitu. Często podczas dyskusji o ważnych placach słyszę określenie "salon miejski". Język odzwierciedla nasze fantazmaty. Budki i stragany z warzywami wydają nam się wstydliwym, nieestetycznym reliktem peerelowskiej przeszłości i dlatego nie ma na nie dziś odpowiedniego miejsca na planie, targowiska wypycha się na przedmieścia lub mniej reprezentacyjne rejony miasta.
Dlaczego nie wstydzimy się morza parkingów na głównych miejskich placach, a mamy kłopot z targowiskiem? Czy samochody są ładniejsze, niż stragany? Albo, czy zaparkowane auta wzdłuż chodnika są bardziej legalne od położenia ceraty ze starymi książkami?
A outdoor?
- O zaśmiecaniu reklamą mówi się przede wszystkim w kontekście braku estetyki. Ale musimy uważać, żeby sprzątając ten chaos nie posprzątać też przy okazji tego co jest jednak użyteczne, różnorodne, nieformalne, czasem wręcz kiczowate i dzikie. Nie regulujmy wszystkiego na siłę, nie każde drzewo musi być proste, nie każda ścieżka z granitu. Nieformalne przestrzenie miejskie jak na przykład Bazar Różyckiego, plaże nad Wisłą lub prawobrzeżna ścieżka rowerowa cały swój charakter czerpią z tego, że są w niewielkim stopniu uporządkowane. To właśnie ich nieformalność daje poczucie, że ta przestrzeń należy do wszystkich.
Wiele miast zmęczonych kamienną pustynią przeprowadza renaturalizację. Skuwany jest beton, do centrów miast wraca dzika zieleń. Zamiast wygranitowanych "miejskich salonów" to bazary mogłyby na nowo stać się lokalnym centrum każdej dzielnicy.
_______
Aleksandra Wasilkowska - architektka, wiceprezeska OW SARP, ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej oraz Ecole d'Architecture de Bretagne we Francji. Pracowała w paryskim biurze Francois Roche - R&Sie(n), od 2007 roku prowadzi własną pracownię realizując projekty w małej skali z pogranicza architektury, sztuki i teatru. Od wielu lat zajmuje się problemem handlu ulicznego, publikując książki o mieście, samoorganizacji i szarej strefie min "Warszawa jako struktura emergentna" (wyd. Fundacji Bęc Zmiana) i "Architektura Cienia" (wyd. Fundacja Inna Przestrzeń ). Wraz z zaproszonymi przez siebie kupcami, artystami, aktywistami i architektami rozwija również długofalowy projekt "Bazaristan" (rozpoczęty w ramach ESK Wrocław 2016), który stawia sobie za cel ochronę i humanizację istniejących targowisk (wideo poniżej). Jej projekty były realizowane min na Biennale Architektury w Wenecji, Seoul Art Center w Korei, Centrum Sztuki Współczesnej w Tbilisi, a także w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i Narodowej Galerii Zachęta.
Skomentuj:
Aleksandra Wasilkowska: "Nie regulujmy wszystkiego na siłę, bazary są potrzebne" [WYWIAD]