Prezydent ocali nasze miasta przed brzydotą? [KOMENTARZE]
Czy jeśli w walkę o poprawę jakości krajobrazu Polski włącza się najważniejsza osoba w państwie - prezydent, to znaczy, że jest tak źle? Patrząc na chaos estetyczny w polskich miastach i wzdłuż dróg każdy stwierdzi, że gorzej już chyba być nie może...
Krajobraz jest dobrem ogólnonarodowym, ale nie zawsze potrafimy go wystarczająco chronić - powiedział prezydent Bronisław Komorowski 21 maja tego roku, podczas konferencji prasowej. Przedstawił na niej przygotowywany przez swoje biuro projekt ustawy o ochronie krajobrazu, w której mają się znaleźć zapisy, regulujące lokowanie reklam w przestrzeniach publicznych, ale też rodzaj czy kolorystykę zabudowy.
„Minęło prawie ćwierć wieku od transformacji ustrojowej. Polacy zaczęli sobie zdawać sprawę, że Niewidzialna Ręka Rynku nie będzie dbać o przestrzeń publiczną w miastach, kształt krajobrazu, ochronę przyrody. Dominacja narracji neoliberalnej powoli się kończy. Inicjatywa ustawodawcza prezydenta jest częścią tego zjawiska. Być może pożeranie miast przez reklamy, wycinanie drzew, erupcja chaosu architektoniczno-przestrzennego, dewastowanie i burzenie zabytków zostaną w najbliższych latach powstrzymane” - mówi Filip Burno, historyk sztuki i architektury, wykładowca UW, UKSW oraz na Wydziale Zarządzania Kulturą Wizualną warszawskiej ASP.
Burno zauważa, że aby w pełni osiągnąć estetyczny ład wokół nas potrzebni są aktywni i świadomi obywatele. Na razie takim obywatelem okazał się prezydent RP, wysyłając wyraźny sygnał, że krajobraz Polski wymaga ratunku.
Specjaliści dostrzegają, że pewne zapisy w projekcie prezydenckiej ustawy powielają istniejące już, a nagminnie nieprzestrzegane przepisy. Wiele z problemów, o których mówi prezydent szybko uregulowałyby plany zagospodarowania przestrzennego, tych jednak wciąż jest bardzo mało, a nowe rodzą się w bólach. Jest jednak tu też kilka nowych sformułowań, które bez wątpienia są bardzo potrzebne. Jedną z nich jest stworzenie definicji „krajobrazu”, czyli tego, co tak naprawdę chcemy chronić, pomoże lepiej egzekwować istniejące przepisy. Prezydent proponuje wyznaczenie stref objętych szczególną troską, tych najbardziej wartościowych (nie tylko zabytkowych czy atrakcyjnych krajobrazowo, ale też np. kulturowo), chce, aby stawiająca reklamę firma płaciła nie tylko właścicielowi ziemi czy ściany, na której pojawi się bilbord, ale też gminie - za ingerowanie w ów krajobraz.
O ile wielkoformatowa reklama w miastach jest obwarowana różnymi, choć wciąż łamanymi przepisami, o tyle pokraczne tablice, masowo „zdobiące” pobocza dróg i szos - to jak na razie prawdziwa „wolna amerykanka”. Zauważa to Karol Kobos, dziennikarz portalu tvnwarszawa.pl piszący m.in. architekturze, licząc, że tę nietkniętą jak dotąd przestrzeń pomoże uporządkować prezydencka ustawa:
„Inicjatywa prezydenta jest cenna, bo to mocny sygnał, że coś jest nie tak, skoro problemem musiała się zająć głowa państwa. Z drugiej strony, nie ma się co oszukiwać; żadne przepisy nie pomogą, dopóki sami, jako społeczeństwo i jako pojedynczy obywatele nie dojrzejemy do tego, że nie chcemy już żyć w reklamowym syfie. Przepisy mogą zniechęcić do reklamy wielkoformatowej duże firmy, które nie mogą sobie pozwolić na konflikty z prawem, ale prawdziwym problemem są ciągnące się kilometrami polskich przedmieść biedareklamy skupów palet, salonów sprzedaży dachówek, zakładów blacharskich i wulkanizacyjnych, wieszanych na prywatnych posesjach. Na to nie pomoże żaden przepis - jeśli ktoś chce w ten sposób oszpecić swoją nieruchomość i widok na nią, to zawsze znajdzie na to mniej lub bardziej legalny sposób”.
Od wielu lat w starciu z chaosem w przestrzeni dookoła stoimy bezradni. Pojedyncze akcje - jak ta, prezydentów Krakowa czy Sopotu, starających się usunąć szpetne reklamy z terenów zabytkowych, najbardziej atrakcyjnych turystycznie - nie wystarczają. Bo nawet jeśli na krakowskim Starym Mieście obskurne plakaty i tablice z dykty da się zastąpić stylowymi szyldami, to ohyda nachalnych reklam zostanie na osiedlach, w bocznych uliczkach i na trasach wyjazdowych z miasta (słynna szosa do Zakopanego jest tego bolesnym przykładem).
Na szczęście mówimy coraz więcej o problemie estetycznego chaosu w polskim krajobrazie. Na inicjatywę prezydenta RP optymistycznie patrzy redaktorka naczelna architektonicznego miesięcznika „A&B”, Małgorzata Tomczak:
„Kancelaria Prezydenta RP mówi NIE chaosowi wizualnemu w polskich miastach. Czy jest możliwe uzdrowienie przestrzeni publicznej z nadmiaru reklam? Oczywiście, że tak. Udowadnia to eksperyment w Sao Paulo, w którym burmistrz Gilbert Kassab wprowadzając kontrowersyjny swego czasu dekret, oczyścił miasto z wszelkiego rodzaju komercyjnych reklam zewnętrznych, wyraźnie podnosząc tym samym jakość życia mieszkańców. Podobnie sytuacja wygląda w miastach skandynawskich czy szwajcarskich. Komfort przebywania w takich przestrzeniach - kiedy umysł ma szanse odpocząć od nadmiaru wizualnych bodźców - jest nieporównywalny z tym, gdzie na każdym kroku z bilbordów, elewacji budynków, witryn sklepowych bombardowani jesteśmy komunikatami o charakterze reklamowym. Projekt ustawy, nad którą pracuje Kancelaria Prezydenta zawiera co prawda elementy tożsame z tymi, które już w polskim prawie funkcjonują. Ale czy to jest problem? Ważniejszy wydaje się fakt, że ten ważny temat wraca do debaty publicznej i politycznej. I że pojawia się realna szansa na zakończenie ery terroru wizualnego w polskich miastach trwającego nieprzerwanie od czasów ustrojowej transformacji”.
Gdy mowa o debacie publicznej na temat estetyki przestrzeni w Polsce, a szczególnie problemu nadmiernej ilość reklam w polskich miastach - to najważniejszymi postaciami, od lat broniącymi nas przed pożarciem przez bilbordy są członkowie stowarzyszenia Miasto Moje A w Nim. Parafrazując popularne powiedzenie: oni stawiali opór reklamom zanim to stało się modne. Aleksandra Stępień, prezeska stowarzyszenia specjalnie dla Bryły komentuje prezydencki projekt ustawy o ochronie krajobrazu:
Skomentuj:
Prezydent ocali nasze miasta przed brzydotą? [KOMENTARZE]